Parę słów o spływie Tanwią 5-7 lipca 2013 r.
(Borowe Młyny – Harasiuki, 70 km, różnica poziomów 13 m)
O spływie Tanwią długo by opowiadać, więc krótko w punktach:
1. W pierwszy dzień zrobiliśmy odcinek 18 km, z czego 4 kilometry przez Puszczę
Solską z prędkością poniżej 1 km/h, rzeka wąska, czysta i zawalona drzewami, raz
użyliśmy piłki. Były też dwa jazy. Niżej odludna rzeka, zasilona dopływem
Wirowej płynie przez łąki, widzieliśmy czaplę białą. Potem biwak w pięknym
miejscu (przystań kajakowa „Kresy” z piękną altaną i miejscem ogniskowym, czyste
i bardzo odludne miejsce, 1 kilometr poniżej mostu w Osuchach).
Koszmarna noc z powodu komarów (nie miałem ani namiotu, ani repelentu). Od 6
rano paliłem w pełnym słońcu ognisko, by je przepłoszyć.
Leszek, który wieczorem tego dnia dojechał na nasz biwak, utopił auto w błocie.
Samochód wyciągnął rano traktorem miejscowy rolnik, który wzbraniał się nawet
wziąć za to pieniądze.
2. W drugi dzień piękny spływ wartkim nurtem (stan wody duży, palava płynęła w
porywach 8 km /h, a średnia prędkość wyniosła w drugi i trzeci dzień 5 km/h, dla
porównania w pierwszy tylko 2 km/h). Rzeka rośnie (dopływ Szumu z prawej
strony). Brzegi klifowe, zaskakująco odludnie, jedno, czy dwa spotkania z
wędkarzami, jeden kajak, żadnych miłośników kąpieli, zabudowania przeważnie
daleko od wody. Widzieliśmy za to bobry , z odległości 2-3 m.
Odkryliśmy, że pełno jest na brzegach bobrowych „ślizgawek”, tj.
charakterystycznych pochylni wyślizganych w nadbrzeżnej glinie, którymi
zwierzaki te zjeżdżają na brzuchu. Z klifów wystawały gdzieniegdzie pnie
prastarych drzew, tak jakby skamieniałych (?). Bardzo bezludny krajobraz i , co
warto podkreślić, bardzo czysto, bez śmieci.
Pokonaliśmy w drugi dzień ok. 32 km, mimo, że start był dopiero po 13.00 (trzeba
było rozstawić auta). Żadnych przenosek, bardzo fajne meandry. Nocleg w bardzo
pięknym miejscu za Zyniami, na lewym brzegu, przy brodzie z dogodnym zejściem
(na rzece takich miejsc mało – zwykle klify wyrastające prosto z wody). W ogóle
mało było nad wodą zejść i miejsc wykorzystywanych przez wędkarzy. Miejsce
naszego noclegu urocze – odludne, las sosnowy i wykoszona łąka, w pobliżu
drewniany domek letniskowy, niezamieszkały teraz. Klimat bardzo fiński.
3. W trzeci dzień zrobiliśmy ok. 20 km, do mostu w Harasiukach , co zajęło nam
nieco ponad 4 godz. Gdyby nie konieczność powrotu do domu, dopłynęlibyśmy tego
dnia do Sanu bez nadmiernego wysiłku – zostało nam tylko 21 km! Na trasie
spotkaliśmy kilka grupek wesołych miejscowych kajakarzy (jednodniowe spływy).
Niekiedy wywracali się malowniczo … Rzeka nadal piękna, ładne odcinki przez lasy
sosnowe i grądy z dębem oraz wiązami, bez przenosek, bo koryto szerokie.
Rodzina traczy nurogęsi (matka i kilka młodych) uciekała przed nami kilka
kilometrów w dół rzeki z powodu uporu piskląt, które wbrew „namowom” matki, nie
chciały nas „przeczekać” w zaroślach przy brzegu. W czasie tej ucieczki jedno
lub dwa młode gdzieś się zatraciło (mam nadzieję, że nie utonęły, raczej się
zgubiły). Wreszcie udało się je wyminąć.
Przed Łazorami z prawej dopływ Łady, wpłynęliśmy parę metrów pod prąd, znalazłem
tu drewniane wiosło kajakowe, które wzięliśmy do izby pamięci (prawdopodobnie
należało do Karola Wojtyły).
W Harasiukach jeszcze jedna zabawna przygoda – dzwoniono do Darka z komisariatu
w Biłgoraju, ktoś się zaniepokoił „porzuconym” nad rzeką autem, czy się nam aby
coś nie stało.
Zdobyliśmy na tej wycieczce masę użytecznych doświadczeń:
1. Na spływach konieczny jest środek przeciw komarom, a do noclegu, jeśli nie
zwykły namiot, to przynajmniej rozpinana moskitiera (na wypadek deszczu płachta
nieprzemakalna).
2. Palavę zawsze dotąd za bardzo dociążaliśmy – w pierwszy dzień była na granicy
dopuszczalnej ładowności (ponad 200 kg), wręcz zgięła się na środku. Płynęła
wyjątkowo opornie, na meandrach nie dało się sterować, a przeciąganie po pniach
w Puszczy Solskiej kosztowało wiele wysiłku. W drugi dzień Leszek przejął
większość naszych bagaży i palava przemieniła się w kajak lekko ślizgający się
po powierzchni, który dotrzymywał kroku tajmieniowi i heliosowi.
Samych konserw (w tym słoików „Łowicz”) oraz wód mineralnych w dużych butelkach
miałem 20 kg! Tymczasem wszystkie te wody przywiozłem z powrotem do domu,
wystarczyło piwo w puszkach i enerdżajzer 0,5 l na dzień , nad wodą nie chce się
tak strasznie pić. Do jedzenia wystarczy leciutki kuskus, pomidorki krojone w
kartoniku i smalec na omastę. No
i sucha karma, można też pomyśleć o liofilizatach.
3. Piłka jest bardzo przydatna na leśnych odcinkach.
4. Nie biorę odtąd książek na spływy – i tak czytam na nich wyłącznie z księgi
natury. No może jakąś malutką, cieniutką …
5. Śliwowica łącka klasy Premium (70 %) jest za mocna na lato.
BS