W Gdowie zostawiliśmy rowery w ogródku miłej starszej Pani (skrzyżowanie za mostem - w stronę Krakowa - w prawo, chałupka zaraz za restauracją "Słowiańską" zlokalizowaną w popegieerowskim baraku).

W Dobczycach obejrzeliśmy zamek na wzgórzu nad koroną zapory. Częściowo zrujnowany (wśród starych murów domy mieszkalne!), muzeum było zamknięte. Obejrzeliśmy też z góry skansen. Piękna stąd perspektywa na zalew dobczycki,

Spływ zaczęliśmy pod mostem w Gdowie, ale można startować spod samej zapory. Pod mostem piękne bystrze i sterczące z wody drewniane bele - ciekawie by się między nimi płynęło, ale my tym razem zaczęliśmy poniżej mostu.

Rano (ok. 9.30) było pochmurnie, potem mieliśmy chwile słońca. Było ciepło, choć nie upalnie, w wodzie dało się kąpać nawet bez odzieży.

Rzeka mnie zaskoczyła. Nie tylko jest spławna, ale i wartka jak Poprad. Bystrza w niczym nie ustępują znanym mi z Popradu i Dunajca. Są też pewne techniczne trudności - rzeka płynąc praktycznie po równinie meandruje, na niektórych zakrętach w związku z silnym prądem trzeba ostro wiosłować, by nie polecieć na brzeg. Mimo sterniczego kunsztu Leszka (siedział z tyłu w pierwszej części spływu) polecieliśmy raz w nadbrzeżne łoziny. Nie odnieśliśmy wszak większych szkód. Kilka innych bystrzy pokonaliśmy sprawnie, jeszcze przed samym mostem w Gdowie jest piękne bystrze z wielkimi spienionymi falami, odśpiewałem na nim dla kurażu "Mazurek Dąbrowskiego", nie wiedząc, że za krzakami siedzi pełno plażowiczów ... Płycizny zdarzały się rzadko, chyba tylko raz musieliśmy wysiąść z pontonu.

Odkryłem też tajemnicę jak komfortowo płynąć moim pontonem - wystarczy użyć worka żeglarskiego w charakterze ławeczki i już jest super wygodnie, można płynąć godzinami.

To był też debiut mojego wiosła kajakowego w charakterze pagaja. Niestety moje aluminiowe wiosło jest trzyczęściowe i starcza go tylko na jeden odpowiednio długi pagaj. Jest bardzo wygodne, lekkie i długie. Drugim wiosłem była poczciwa stara "sklejka".

Ze strat należy wymienić okulary przeciwsłoneczne Leszka, które utonęły.

Z wszystkich pięciu rzek którymi dotąd płynąłem Rabę oceniam najwyżej. Zmienny, przeważnie bystry nurt, nie pozwala się nudzić. Woda wydaje się czysta (poniżej zbiornika wody pitnej w Dobczycach brak większych dopływów ścieków).Do samego Gdowa płynie się w śród nadrzecznej zieleni, praktycznie nie widząc zabudowań. Rzeka na tym odcinku nie wyznacza już szlaku komunikacyjnego jak to ma miejsce w przełomach Dunajca, Popradu, czy Hornadu, którymi płynąłem. - a więc szosa i osiedla są daleko.

Spotykaliśmy wędkarzy (muchowych), bliżej Gdowa pojawili się w niektórych miejscach nieliczni plażowicze, niestety nie widzieliśmy plażowiczek topless (chyba jednak było za chłodno). Była jedna fajna w bikini.

Przez większą część spływu towarzyszyły nam jednak tylko chmurki na niebie, małe rybki wyskakujące z wody, ważki, dzikie kaczki (mrowie!) i brodźce krwawodziobe zrywające się na nasz widok i lecące w dół rzeki. Są to ptaki większe od sieweczki rzecznej, a mniejsze od czajki, mają charakterystyczną białą plamę na kuprze i wydają melodyjny gwizd.

Widziałem też w czasie biwaku na odludnym kamieńcu wyjątkowo mało płochliwy okaz czapli siwej - udało mi się podejść do ptaka na 1 m i zrobić zdjęcie! Czapla nie zwracając na mnie uwagi leżała sobie na boku w płytkiej wodzie, kołysząc się nieznacznie. W tej nonszalanckiej pozycji pozostawała jak się wydaje od paru dni.

Do brzegu przybiliśmy po ok. 2 h 30 spływu, zaraz za mostem w Gdowie. Prawy brzeg ma postać stromej skarpy, jest tu głęboko. Przy lądowaniu Leszek o mały włos nie stracił kąpielówek, które zaczepiły się o uchwyt pontonu - było przez chwilę dramatycznie, Leszek wpadł przy wysiadaniu w głębszą wodę, zaczepione majtki się naciągnęły, jeszcze chwila i musiałby wyskoczyć goły na plażę pełno starszych pań w bikini ... Na szczęście udało się opanować sytuację.

Zostawiliśmy ponton pod opieką plażowiczów i udali się do znanej przydrożnej karczmy w Gdowie, gdzie spożyliśmy pożywny obiad - ja "stek po neapolitańsku", a Leszek wielki kotlet schabowy z kapustą. Jako przystawkę zjedliśmy pyszne ciasteczko miodowe z polewą czekoladową i herbatę z cytryną. To wszystko za niewiele ponad 30 zł.

Potem wzięliśmy rowery od miłej gospodyni i wrócili do Dobczyc, gdzie na rynku czekało na nas auto Leszka.