Po całonocnej podróży samochodem od razu ambitny plan - ferratą Lipellana na Tofanę di Roses! Całe szczęście, że zmienialiśmy się z Przemkiem za kierownicą. Zaczynamy z parkingu przy nieczynnym hoteliku Bar Magistrato dell Acque. Dobre miejsce na "dziki" biwak w samochodzie, z czystą bieżącą wodą w szopie obok parkingu. Droga bardzo piękna, ale wymagająca. Ferrata początkowo prowadzi starą powojenną sztolnią, potem bardzo widokowymi tarasami na drugą stronę góry, a następnie piękną eksponowaną ścianą. Największe trudności na koniec drogi spowodowane dodatkowo mokrą skałą. Po ferracie jeszcze spore podejście na szczyt. Na szczycie załamie pogody i szybka, nerwowa ewakuacja do schroniska Giussiani (2561m). Po godzinie siedzenia w schronisku koniec burzy i dalszy mozolny powrót do parkingu. Ostry początek! Po godzinie 20 meldujemy się w campigu "Olimpia" na granicy Cortina d`Ampezzo i Fiames. Znajdujemy miejsce w lesie na samym końcu drogi, blisko do rzeki, ale daleko od sanitariatów. W nocy solidna ulewa i rano obudziliśmy się trochę podtopieni. Mało tego, że mamy z Pawłem jeden śpiwór na spółkę (zapomniałem swojego) to jeszcze mokry. Pomimo tego nie odpuściliśmy! Ze względu na niepewną pogodę i żeby trochę odpocząć wybraliśmy wariant z kolejką linową na Monte Cristallo. Miejsce typowo narciarskie. Najpierw wyciąg krzesełkowy, a potem śmieszna kolejka z wagonikami na dwie osoby w kaształcie kokonów. Trudno jest wsiąść w biegu, a potem obsługa zamyka wagonik od zewnątrz. Jest się uwięzionym, aż do ponownego "uwolnienia" przez obługę górnej stacji. Myślę, że jest to podyktowane względami bezpieczeństwa, bo ekspozycja jest ogromna. Zjazd na nartach od schroniska Lorenzi to na pewno duuuża przyjemność. Obie części ferraty, które zrobiliśmy to wspinaczka graniowa. Pierwsza na Cima di Mezzo z trudną orientacyjnie drogą, oczywiście gdyby nie prowadząca lina. Druga część ferraty ze słynnym, wielkokrotnie filmowanym, wiszącym nad przepaścią mostkiem. Dzień łatwy i przyjemny zakończyliśmy zwiedzaniem Cortiny d`Ampezzo i zakupami w supermarkecie Kanguro. Podczas płacenia kartą zostałem wylegitymowany przez kasjerkę. Mam nadzieję, że jest to rutynowe działanie. Kolejna noc z atrakcjami. Tym razem do białego rana przygrywa nam głośna muzyka z dyskoteki po drugiej stronie rzeki. Poczułem się jak w akademiku :) Ale powiem szczerze, że spałem dobrze. Jajecznica na boczku z 10 jaj dodatkowo poprawiła nam ranne humory. Pogoda raczej pewna. Po takiej szybkiej zaprawie (Paweł jest pierwszy raz w górach!) postanawialmy zrobić coś ambitniejszego i nowego dla starego "wyjadacza" Przemka. Jedziemy przez dwie przełęcze tj passo di Falzarego (2150m)  i passo Pordoi (2242m) na ... trzecią przełęcz Sella (2240m) po drodze zjeżdżając na ok. 1600m! Dobra droga dla "Nauki jazdy". Z przełęczy podekscytowani ruszamy złą narzucającą się drogą. Ale dzięki mapie i napotkanemu alpiniście szybko orientujemy się w terenie i na skróty trawersujemy na szlak. Niepotrzebnie się spieszyliśmy. Pod ścianą kolejka kilkunastu osób, a na całej ferracie pełno wiszących ludzi! No tak dzisiaj jest niedziela i ładna pogoda. Cóż było robić. Na szczęście wytrzymaliśmy nerwowo i nie zmieniliśmy planów. W trakcie oczekiwania mogliśmy podziwiać prawdziwych "herosów' na okolicznych drogach wspinaczkowych  prowadzących ścianami mającymi około 1000m wysokości!!! Dochodzimy do ściany. Przed nami para mieszana. On wysportowany szczupły, Ona delikatnie mówiąc słusznej budowy, z rozbudowaną dolną częścią korpusu i wyraźnie nie preferująca sportowego trybu życia. Oboje w adidaskach. Co było dalej łatwo przewidzieć. Można było tylko podziwiać dobre samopoczucie faceta, albo jego głupotę. Jak kto woli. Atmosfera robi się nerwowa. Uspokajam Przemka, że to tylko kwestia czasu i panienka zrezygnuje. Ponieważ nie jest trudno Przemek omija wspaniała parę bokiem. Ja z Pawłem, uprzejmie prosząc o pozwolenie, omijamy ich na 3 przepince. Jeszcze tylko krótka nerwowa dyskusja z cwaniakowatym młodym Włochem, który chciał nas wyprzedzać całym czwórkowym zespołem i droga wolna. Tzn. posuwamy się dość sprawnie w "trawmaju". Wspinaczka eksponowana, z okresowo mokrą skałą w kominach, ale na doskonałych mocnych chwytach. Ogromna przyjemność. Pokonujemy najtrudniejszą początkową ścianę, potem podejście po piargach na dużą platformę i dalej do drugiej części ferraty prowadzącej szerokim żlebem na olbrzymi płaskowyż jakim jest Sella. Krajobraz jak z księżyca. Prawie same skały i olbrzymie odległości. Czeka nas bardzo długi trawers płaskowyżu, aż do podnóży Piz Boe najwyższego szczytu masywu (3150m) z charakterystycznym schroniskiem na wierzchołku. Po drodze zaliczamy jeszcze trzy mniejsze szczyty w tym jeden z dużym krzyżem i figurą ukrzyżowanego Chrystusa (Piz Miara). Powracamy na szlak i kombinacją dróg 649, 666, 647 we wspaniałej scenerii otaczających nas malowniczych szczytów schodzimy do doliny Lasties. W dolinie spotykamy oswojone stado koziorożców alpejskich, które obserwujemy przez dłuższą chwilę i z wielką przyjemnością. Na końcu doliny kolejna przyjemna niespodzianka. Szlak przecina cudowny potok z oczkami wodnymi w wypłukanych fragmentach skały. Śladem poprzedników zatrzymujemy się i zażywamy hibernacyjnej kąpieli połączonej ze zjazdami na naturalnej zjeżdżalni! Na campigu witamy się z Radkiem i jego synem Michałem. Planujemy jutro "zaliczyć" Marmoladę. Ostatecznie dzielimy się na dwa zespoły. Ja z Przemkiem wybieram bardzo trudną i długą ferratę Eterna na Piz Serauta, a Radek z Michałem i Pawłem ferratę Marmolada na Punta Penia tj najwyższy wierzchołek Marmolady i całych Dolomitów ! W nocy znowu dyskoteka. Tradycyjnie ja z Przemkiem wyruszamy dużo wcześniej niż drugi zespół. Startujemy z Passo di Fedaia nieoznakowaną trudną do lokalizacji ścieżką. Na ścianie duża litera F namalowaną czerwoną farbą (nieco przyblakła). Na początek wspinaczka ok. 900 metrową ścianą!!!, ale o bardzo przyjemnym nachyleniu ok. 45-60 stopni. Dośc duża kruszyzna, co dla nas ma znaczenie gdyż wspinamy sie bez użycia liny. Ferratę wykorzystujemy jedynie do askeruacji i to tylko w trudnych miejscach. Duży środkowy odcinek robimy "na żywca". Po osiągnięciu Piz Serauta widzimy przed sobą długą i "powietrzną" grań. Nadal ambitnie wspinamy się korzytając jedynie z asekuracji, ale w 7 miejscach musieliśmy przytrzymać się liny. Po prostu chcąc iść "czysto" klasycznie musielibyśmy się asekurować za pomocą  dodatkowej liny. Stalowa lina jest rozciągnięta tak jak to jest mozłiwe i nie zawsze w miejscu najbardziej odpowiednim. Najtrudniejszy odcinek znajduje się na końcu drogi (idąc w takim kierunku jak my). Jest to około 10 metrowy eksponowany komin z mało urzeźbioną skałą. Dla ułatwienia w ścianie są założone metalowe płaskowniki (niestety co jakiś czas jednego lub dwóch brakuje). Przed schroniskiem odczytujemy tablicę informującą, że ferrata Eterna jest szczególnie trudna i wymagająca, a średni czas przejścia 6 godzin. Nam zajęła 4,5 godziny, ale obawialiśmy się załamania pogody ;) Schronisko Serauta to olbrzymia odpychająca budowla czteropiętrowa z olbrzymią restauracją, w której spożywamy kabanosy pijemy pszeniczne piwo. Zamierzamy schodzić szlakiem zaznaczonym na mapie firmy Kompass i opisanym w przewodniku Tkaczyka. Dla mnie jest rochę dziwne, że na przełęczy nie ma drogowskazu i znaków. No, ale są ubezpieczenia typu via ferrata. Po pokonaniu 150 metrowej ścianki "nieco trudno" lądujemy w olbrzymich piargach i intuicyjnie szukamy niewidocznego szlaku. W przewodniku pisze tylko, że po piargach napotkamy więcej roślinności, a potem ścieżką należy przedzierać się przez kosówkę. Na szczęście znaleźliśmy początek ścieżki, bo inaczej byłaby tragedia. Faktycznie szlak prawie całkowicie zarośnięty kosówką, miejscami szukaliśmy ścieżki! Próba schodzenia w innym miejscu nie wchodziła w rachubę. Wszędzie ostro podcięte strome ściany ok.30-50metrowe. Szlak prowadzi mocno zwężającym się żlebem, a potem stromą eksponowaną ścianą około 200metrów wysoką. Na szczęście w kosówce znaki bardzo częste i odnowione. Domyślam się, że niejedna osoba miała tu wcześniej problemy! Na samym dole wzdłuż potoku napotykamy mnóstwo rydzów, ale nie mamy ochoty ich zbierać. Siadamy obok restauracji i bez wiary w powodzenie zatrzymujemy "stopa". Szkoda czasu. Podziwiamy samozaparcie podjeżdżających na przełęcz kolarzy szosowych. Jeden był półprzytomy! I tak niespodziewanie pojawia się "Dolomitibus", którym bez problemu po 15 minutach oczekiwania wracamy do naszego samochodu na przełęczy. Wycieczka wspaniała. Najpierw cudowna wspinaczka, a potem przedzieranie się przez nieuczęszczany, śliczny zakątek Dolomitów. Druga grupa dociera do namiotów po nocy z odgłosami burzy w tle. Największym przeżyciem dla Pawła była wędrówka po lodowcu. Jutro wracamy do Polski. Nie odpuszczamy jednak i planujemy wypad na sąsiadujący z kampingiem szczyt Col Rosa (2166m). Po rannym makaronie a la Carbonera z boczkiem i świeżymi, rosnącymi koło namiotu, rydzami wyruszamy na trasę prosto za bramą kampingu. Najpierw strome podejście na przełęcz ok. 450 metrów przewyższenia, potem ekstremalnie strome podejście ścianą bez zabezpieczeń (Michał podziękował za dalszą drogę), na koniec piękna eksponowana ferrata o dobrych chwytach pokonana w całości klasycznie z wygodną asekuracją. Powrót mniej stromą znakowaną ścieżką z drugiej strony góry. Oczywiście Radek musiał wracać po ferracie w dół do czekającego Michała. Przed całonocną jazdą samochodem zatrzymaliśmy sie w pizzerii i zjedliśmy trzy różne pizze z proponowanych w karcie trzydziestu rodzajów! Podsumowując mogę życzyć sobie, żeby wszystkie wyprawy były tak udane.

LP