W dniach 22-27.07.2008 odbyłem fascynującą wyprawę rowerową w Bieszczady. "Wystarczy tylko wybiec z domu i ..." wsiąść na rower :) Nawet wbrew pesymistycznej prognozie pogody.

22.07- Limanowa-Raszówki-Przyszowa-Stary Sącz-Piwniczna-Muszyna-Tylicz. Trasa mało wymagająca, dobrze znana, ale bardzo piękna widokowo. Do Powroźnika (połowa odległości Muszyna-Tylicz) piękna słoneczna pogoda, potem deszcz i ... tak przez następne 4 dni :( Na szczęście nie wybrałem się na nocleg do lasu! Burza w nocy tropikalna, połączona z wichurą i piorunami.

23.07- Monotonny ulewny deszcz i czekanie na kwaterze. Odbyłem tylko bardzo ciekawą wycieczkę na obiad i po prowiant

24.07- Nadal leje, ale znacznie "drobniej". Wyruszam skoro świt w Góry Hańczowskie. Planowałem dojechać do Ropek przez Izby. Zaraz za Izbami przejazd przez bród i zaczęło się! Co chwilę drogę przecinały rwące potoki. Na początku przejeżdżałem przez nie mocząc tylko obuwie. Potem prowadziłem rower. Wreszcie musiałem taszczyć rower na plecach, bo woda sięgała mi do pół uda i o mało nie porwało mi roweru! O tym, że zawartość sakiew zamokła, to już nie ma co wspominać. W jednym miejscu utworzyło się małe jeziorko, z wodą po pachy, i tylko ekwilibrystyczna przeprawa z rowerem przez tamę z drzewa pozwoliła jechać dalej. Na końcu potok płynął wzdłuż drogi! Bardzo interesujące przeżycie spacer z rowerem korytem potoku. Z tego wszystkiego pogubiłem drogę. Ku mojemu zdziwieniu dowlokłem się na przełęcz Pułaskiego na granicy! Odwrót? Nie. wszystko tylko nie ponowne kąpiele. Na drodze do Wysowej Ostry Wierch 930m. Nazwa jak najbardziej zasłużona. Udało mi się wypchać rower po tym błotnistym zboczu chyba tylko dzięki podwyższonemu stężeniu adrenaliny w mojej krwi. Ale zabawa przednia - polecam. Dalej wybrałem się zielonym szlakiem do Wysowej (jaskinię Zbójecka Piwnica zostawiłem na lepsze czasy). Oczywiście po około kilometrze zgubiłem szlak i karkołomną drogą wzdłuż potoku zszedłem do Wysowej. Deszcz cały czas padał, ale wczesny obiad poprawił mi kondycję psycho-fizyczną. Dalej asfaltem do Hańczowej, Smerekowca, Gładyszowa i do Koniecznej (granica). Z Koniecznej polna droga przez Radocynę i Nieznajową do Rozstajnego i Świątkowej. Na drodze przed Radocyną spotkałem wracającą z łowów lisicę. A ponieważ byłem na zawietrznej i nieźle lało mogłem się jej spokojnie przyglądać. W pewnym momencie odwróciła się i zobaczywszy mnie upuściła zdobycz uciekając zakosami do lasu. Mam nadzieję, że wróciła po swoje trofeum tj dwie dorosłe myszy i jedną małą, bo inaczej jej młode straciły obiad. W okolicach Nieznajowej ponownie przeprawy przez rzekę, ale tym razem znacznie bardziej niebezpieczne, wszak to początek Wisłoki! Od Świątkowej do Krempnej już bez przygód. Ponieważ czas miałem nie najgorszy ruszyłem dalej. Przez Polany, Mszanę do Tylawy, a z tamtąd prosto do Jaślisk. W "Zaścianku" nie mieli wolnego pokoju i zastanawiałem się nad biwakiem w lesie. Na szczęście i tym razem nie zbagatelizowałem nadciągających czarnych chmur i kolejne nocne oberwanie chmury spędziłem na kwaterze "Na Zakuciu" w Daliowej. Ostateczna trasa w tym dniu: Tylicz-Machnaczka Niżna-Izby-przełęcz Pułaskiego-Ostry Wierch (930m)-Wysowa-Hańczowa-Smerekowiec-Gładyszów-Ług-Konieczna-Radocyna-Nieznajowa-Rozstajne Osada-Świątkowa-Krempna-Polany-Mszana-Tylawa-Daliowa-Jaśliska-Daliowa

25.07- To że pada deszcz to oczywiste, ale drobno :) Ruszam przez wschodnie połacie Beskidu Niskiego. Moszczaniec, Wisłok Wielki, Wisłok Górny i długi podjazd do Czystogarbu. W nagrodę szalony zjazd do Komańczy i przekąska w barze "U Wandy", którego wygląd był znacznie gorszy niż podany bigos. Lekko tylko cuchnął starą mielonką z konserwy. I tak oto dojechałem w Bieszczady. Droga do Cisnej przez Radoszyce, Osławice, Nowy Łupków, Wolę Michnową, Maniów, Żubracze i Majdan bardzo piękna, ale "pod górkę". Zwłaszcza podjazd na przełęcz Przysłop. Dopiero w ostanim dniu dowiedziałem się, że prościej było pokonać moją pętlę w drugą stronę! No, ale nie oto chodzi by było łatwiej :) Pogoda ciut lepsza. Pół drogi bez deszczu, w Cisnej niewielkie chwilowe przejaśnienie. Postanowiłem wyruszyć na szlaki. O cudne bieszczadzkie błotko! Znowu przeprawa przez rwący potok przecinający szlak, tym razem po zwalonym i omszałym drzewie (to lubię najbardziej). Wejście na Rożki w tych warunkach nie miało sensu, a więc po oddaniu hołdu ofiarom katastrofy śmigłowca w 1991roku, zawróciłem stokówką do Cisnej. Jeszcze tylko grzaniec w kultowej "Siekierezadzie" i powrót na kwaterę. W nocy kolejne oberwanie chmury i wichura.

26.07- Po to żeby nie wracać tą samą drogą i jeszcze zamoczyć się w zalewie Solińskim postanowiłem pojechać wzdłuż potoku Solinka. Przez Terkę, Bukowiec dotarłem do Wołkowyji. Nasyciwszy się widokiem zalewu postanowiłem przebijać się do Baligrodu przez Górzankę. Na szczęście od miejscowych dowiedziałem się, że asfaltowa droga przez Wolę Górzańską i Stężnicę ma trzy przejazdy przez bród! W tej sytuacji wybrałem się trudną, zwłaszcza na początku, drogę przez Markowską (sic) (748m). Zjazd do Baligrodu to niezapomniana przyjemność dla crossowców. Kilka kilometrów zjazdu po utwardzonej szutrowej drodze. Ja musiałem zmienić klocki w tylnym hamulcu, bo tarłem metalem! W Baligrodzie obiad, a następnie przedzieranie się do sąsiedniej doliny przez kolejne wzniesienie. Mchawa, Kiełczawa i kolejny zjazd tym razem do Kalnicy. Dalej na północ w kierunku Tarnawy. Przed Seredniem Wielkim potężne osuwisko drogi w trakcie remontu i kolejny OS, po którym zorientowałem się, że pękło łożysko w tylnej piaście. No cóż sobota po południu i odludzie. Trzeba jechać i liczyć na to że nie zablokuje mi koła. Kierując się na zachód muszę pokonać kolejne wzniesienie, ale za to w pięknym lesie. Żeby nie było za pięknie na szczycie mijałem cuchnące wysypisko śmieci. Po zjeździe do Kulasznego przeprawiłem się przez ocalały most na Osławie i dalej mijając Szczawne, Płonną, Karlików i Wolę Piotrową dojechałem do Bukowska. Za plecami miałem cały czas niesamowity, czarny wał chmur. Ledwo zrobiłem małe zakupy, a już zaczęły padać ogromne krople. Uciekłem do pobliskiego zajazdu i zaczęło się. Kolejne, tym razem w ciągu dnia, oberwanie chmury. Dzięki temu wypiłem, jako usprawiedliwiony wyjątek, mało szlachetne trunki w postaci kawy rozpuszczalnej i herbaty z cytryną. Poza tym pogawędziłem z miejscowymi (oczywiście tymi, którzy jeszcze nie śpiewali). Po godzinie, kiedy przestało padać postanowiłem dołożyć jeszcze 23km do Rymanowa. Wszystko szło pięknie do momentu, kiedy nie zauważywszy w porę przeszkody, najechałem tylnym kołem na leżący na drodze kamień. Minąłem jeszcze Nagórzany, a w Nowotańcu usłyszałem wystrzał dętki. Stanąłem pod pocztą i rozebrawszy koło stwierdziłem pęknięcie opony wzdłuż drutu na długości 10 cm. No to koniec jazdy! Dętki mam dwie, ale opony żadnej. W akcie desperacji udałem się do najbliższego domu, gdzie rodzina siedziała przy  grillu. Musiałem wyglądać odpowiednio żałośnie, umazany smarem i z kołem w ręce, bo gospodarz zdjął oponę ze swojego roweru! Jeszcze tylko pogawędka z podpitym gościem podczas montażu i mogłem jechać dalej. W Nadolanach skręt na Wolę Sękową i Orzechową, a potem przez tamę w Sieniawie do Rymanowa. Nocleg w Posadzie Górnej na kwaterze.

27.07- Wreszcie słoneczna pogoda. Niespiesznie zjeżdżam do Rymanowa i zachęcony tablicą informacyjną skręcam na Pustki znakowanym zielonym szlakiem rowerowym. Jakież było moje zdziwienie, kiedy znaki i wyraźna strzałka doprowadziły mnie do porośniętej chaszcami stromej skarpy bez śladu najmniejszej ścieżki! Od ludzi z sąsiedniego domu dowiedziałem się, że nie jestem pierwszym wpuszczonym w chaszcze rowerzystą. "Kiedyś, kiedy jeszcze chłopi gospodarzyli to była droga, ale teraz to ino chwasty po pachy i nie przejedzie" Trzeba było wrócić na główną drogę z Sanoka do Krosna i nią do Klimkówki. Przejeżdżałem akurat obok kościoła kiedy odchodzący na emeryturę, sfrustrowany proboszcz, wylewał swoje żale na parafian. Przykro było słuchać i pojechałem dalej w stronę Suchej Góry. Po stromym podjeździe równie stromy zjazd do Iwonicza. Czas uciekał, a ja jakość tak mało do przodu. Zjadłem śniadanie w restauracji "Klimat" wypiłem wodę ze źródła "Iwonicz II" i poczułem się znacznie lepiej. Kolejne dwa podjazdy na górę Przedziwna i potem w Lubatowej. Na szczycie dogonił mnie samotnie jadący Marek z Krosna, którego koledzy pojechali na rowerach do Madrytu! Dzięki niemu nieomal nie zauważyłem drogi przez Jasionkę, Duklę, Łysą Górę do Żmigrodu. Muszę przyznać, że jazda w sympatycznym towarzystwie jest o wiele przyjemniejsza niż samotnie. No, ale my w dkrz-e dobrze to wiemy :) W Nowym Żmigrodzie Marek skręcił na Krosno, a ja prosto przez Pielgrzymkę, Bednarkę, Rozdziele i Dominikowice do Gorlic. Będąc w Gorlicach nie sposób ominąć Kwiatonowic i księdza proboszcza Emila. Jeżdżąc tam samochodem nie zauważyłem jaka to góra. Gdybym to wiedział chyba bym odpuścił. Prawdziwie górska premia. Ale za to msza z Emilem, to jak zawsze duża przyjemność. Poza tym trudno było rozpoznać kościół. Tak pięknie odnowiony i zadbany, że aż miło popatrzeć. Jeszcze bardziej warto było posłuchać jak wierni uczestniczą w liturgii! Gratulacje! I tak podbudowany duchowo postanowiłem spróbować dojechać do Limanowej, czyli jeszcze 65km na rozsypującym się rowerze i z bolącym ścięgnem Achillesa. Po dobrym obiedzie w Ropicy w trzy godziny dowlokłem się do Nowego Sącza (38km). Dobrze znana droga z jazdy samochodem, z perspektywy roweru wygląda zupełnie inaczej :) Zwłaszcza pozostają w pamięci podjazdy na Granice przed Grybowem, Ptaszkową i Cieniawę. Z Sącza dojechałem przez Chomranice i Mordarkę ok. 22.00 i resztką sił. Jeszcze nigdy nie przejechałem na rowerze w jeden dzień 150km po górach i z sakwami. W sumie wyprawa bardzo udana i godna polecenia, ale zgodnie z sugestią Marka w odwrotnym kierunku.

 LP