Start na parkingu Wierch Poroniec ok. 10-tej. Leszek szedł na skiturach. Podejście na Rusinową łagodne, nie zakładałem fok, szlak zielony dobrze przedeptany przez pieszych i narciarzy. Warunki śniegowe dobre, dosypało trochę świeżego śniegu, kilka stopni mrozu. Z Rusinowej Polany emocjonujący stromy zjazd wzdłuż barierek do kaplicy Matki Boskiej Królowej Tatr. Ustałem!
Msza o jedenastej, spora część uczestników przybyła na nartach (przeważnie skitury). Po mszy herbatka za "co łaska" w przykaplicznej gospodzie bezalkoholowej.
Potem założylismy foki i zaczęło się strome podejście przetartym szlakiem na szczyt Gęsiej Szyi. Moje "moherki" świetnie trzymają. Na szczycie byliśmy po ok. godzinnym podejściu (po 13:00). Było tu już podchodzące przed nami towarzystwo na nartach: młode góralki i góral (związani jakoś z "Tygodnikiem Podhalańskim, sądząc z rozmów) oraz sympatyczna Pani Leśniczyna Figurowa z Łysej Polany z równie uroczą niespełna dwudziestoletnią leśniczanką. Leśniczynę wraz z mężem spotkaliśmy już na parkingu w Wierchu Porońcu, Leszek zapowiedział się wcześniej z wizytą u nich.
Widoki bardzo ograniczone, czasem robiło się okno w chmurach i ukazywały się na moment oświetlone słońcem najwyższe partie Tatr Słowackich - Lodowy itp.
Ze szczytu zjeżdżaliśmy po śladzie ostatni. Leszek bawił się zjazdem na skiturach, mnie oczywiście kopyrtało z uwagi na stromiznę, Na szczęście było dość szeroko. "Bulę" w górnej części Rusinowej Polany pokonałem w "potężne zakosy", jak się zaczęło wypłaszczać próbowałem kręcić telemarkiem(tzn. przydeptywałem sobie narty z tyłu). Leszek zjeżdżał po mnie, bo miałem nakręcić filmik z jego zjazdu. Szus Lecha istotnie imponujący, mocno "podkręcony" - zebrał rzęsiste oklaski od wycieczki żeńskiej prowadzonej przez siostry zakonne.
Potem zjechaliśmy po śladzie Pań z leśniczówki na Palenicę Białczańską - skrótem przez dość nieprzyjemnie gęsty las świerkowy. Żałuję, że nie nakręciłem slalomu Leszka między drzewami.
Wjazd na Palenicę zakończyłem efektowną figurą break-dansową (stanie na głowie). Po zaśnieżonej szosie zjechaliśmy do Łysej Polany. Na przejściu granicznym byłem o 14.40 (Leszek wcześniej), przeszedłem granicę by kupić parę słowackich piw i czekolad "Studenckich".
Po słowackiej stronie przeżyłem chwile grozy - naprzeciw sklepiku leżał przy drodze na grzbiecie ogromny niedźwiedź brunatny. Myślałem , że to maskotka, gdy wtem zwierz się poruszył - o mało się nie "zes...łem" ze strachu. Na szczęście to był tylko miejscowy przedsiębiorca z branży turystycznej, jak się wydaje nieco podchmielony.
W leśniczówce posiad przy góralskiej mocno zaparzonej herbacie, ucieszne gawędy bacy Murańskiego z Hali Rusinowej, strażników parkowych i innych budzących szacunek swym niedzwiedziowatym wyglądem zakopiańczyków.
Ok. 16:00 Leśniczy odwiózł nas na Wierch Poroniec.
BS