Ta bożonarodzeniowa wyprawa to jedna z najlepszych wycieczek narciarskich, pod pewnymi względami przełomowa dla mnie. Było to również, o ile się orientuję, pierwsze zdobycie narciarskie wierzchołka Mogielicy przez członków DKR (poprzednia wyprawa atakująca południową ścianę w 2001 r. dotarła jedynie do plateau hali Stumorgi ;o).

Wystartowaliśmy ok. 8.30 z Przeł. Słopnickiej (dojazd od Zalesia białą drogą, trochę nosiło autko). Pogoda idealna - słońce, bezwietrznie, lekki mróz, skrzący w słońcu, poślizgliwy śnieg typu puch. Do ostatniego zabudowania w osiedlu Bukowinka, tj. do leśniczówki, droga była przetarta, potem zaczęło się torowanie. Filip szedł na alpinach kuzynki Maryśki i w butach Piotra (dzięki Piotrze!). Nieopatrznie posmarowaliśmy narty świeczką, więc trochę się ślizgał do tyłu. Ale DKR-owiec radzi sobie w każdych warunkach - zrobił foki pod środek nart z szalika i skarpetek, szło się mu lepiej. Niemniej jednak torowałem prawie do samego szczytu - zaprawa joggingowa okazała się bardzo przydatna ;o)

W lesie "dzwoniąca w uszach" cisza, nawet wiatr nie szumiał. Kilka razy minęliśmy przecinające drogę ślady brzuchów jakiejś zwierzyny , widzieliśmy też charakterystyczne dołki w śniegu, gdzie zwierzęta nocowały lub odpoczywały. Poza tym żadnych śladów życia zwierzęcego, z wyjątkiem kruka na szczycie.

Drzewa oszadziałe i pokryte czapami śniegu, gałęzie przygięte do samej ziemi, co w rejonach podszczytowych powodowało błądzenie - chwilami nie wiedzieliśmy, gdzie idzie dalej ścieżka. Po długim, mało stromym podejściu ujrzeliśmy z grzbietowej polanki wierzchołek "Kopy"(ok. 11.30), najcięższy odcinek trasy był dopiero przed nami. W czasie coraz stromszego podejścia zbłądziliśmy i przeszli nieco na południowy stok, trza było wracać do grzbietu przedzierając się przez gęstwinę starych świerków. Dotarliśmy do szlaku żółtego i zielonego w rejonie najstromszego progu na tym podejściu (w lecie widać tu wystające niewielkie skałki). Po pokonaniu progu naszła mnie chwila zwątpienia - było już późno, a szło się coraz wolniej, w głębokim puchu. Pokrzepiłem się herbatką i papieroskiem, Filip przejął torowanie - okazało się że byliśmy ok. 10-12 minut od szczytu (w lecie to by było jakie 2 min.). W rejonie szczytu byliśmy ok. 14.00 , po 5 h 30 min. podejścia.

Widok od pokrytego szadzią papieskiego krzyża zachwycający - krzyż wywieszony jest przepaściście nad dolinami potoku Mogielica oraz Kamienicy, w tle zalesione Gorce i Tatry - widoczne dużo lepiej niż rano. W Beskidzie Wyspowym nie ma piękniejszego widoku. Oczywiście wyszliśmy na pobliski najwyższy punkt szczytu, co mam udokumentowane fotograficznie.  Śniegu na szczycie ponad metr, nóżka pozbawiona nart wpadała w całości ....

O 14.30, po kontemplacji widoków i wypaleniu rytualnego papierosa ruszyliśmy z kopyta na dół, by zdążyć przed nocą. Ten zjazd na długo zapamiętam - dzięki idealnym warunkom śniegowym, dobrym nartom i pewnej wprawie już przeze mnie nabytej po raz pierwszy sunąłem na dół swobodnie, w sposób w pełni kontrolowany. Zaczynam chyba czuć moje ukochane rossignolki ...Do przełęczy zaliczyłem chyba tylko dwa upadki, brat na wąskich nartach trochę więcej... Po pokonaniu najstromszego progu (z kontrolowanym upadkiem) zbłądziliśmy na chwilę (nie zjeżdżaliśmy początkowo po śladzie, z uwagi na błądzenie w czasie podejścia). Zjechałem nieznacznie w stronę Słopnic, na szczęście widok Cichonia naprowadził mnie na właściwy kurs, wkrótce natrafiliśmy na nasze ślady. A potem szaleństwo w holwegach ...

Dojeżdżając do leśniczówki napotkaliśmy tropy jakiegoś piechura, który próbował iść naszym śladem, ale daleko nie zaszedł, chłe, chłe  Z osiedla Bukowinka już po zachodzie słońca podziwialiśmy piękny widok na łunę nad Gorcami i fioletowy mur Tatr, z wyraźnie widocznymi szczegółami stoków.  O ile wyżej nie spotkaliśmy człowieka, to tu pełno aut - ludziska korzystały z pięknej świątecznej aury.

Na przełęcz Słopnicką dotarliśmy o 16.15, cały zjazd trwał więc tylko 1 h 45 min., 1/3 czasu poświęconego na mozolne podejście. Zjazd do samego auta przetartą, wyślizganą drogą - szybki, ale ustany ...

Nauki płynące z wycieczki: 1. nie smarować nart świeczką "na wszelki wypadek"; 2. zrobić foki z jakichś starych kalesonów; 3. promować szerokie taliowane narty Rossignol BC 90.

To by było na tyle.

BS