Z planowanego krótkiego spacerku zrobiła
się przyjemna półdniowa wycieczka (4 godz.).
Podejście na szczyt zajęło nam niespełna
45 min. Był wspaniały świeży śnieżek, niezbyt głęboki puch - a w miejscach
otwartych i na grzbiecie przewiany, tworzący malownicze muldy. Widoki
piękne, tylko Tatry skryły się w chmurach. Chwilami słonecznie, lekki
mrozik.
Na szczycie widzieliśmy stadko gili (Pyrrhula
pyrrhula), gila miałem też często pod nosem.
Zjazd w stronę przeł. Słopnickiej to była
prawdziwa frajda - choć czasem trzeba było wywalić się na muldzie. Śnieg był
za to wybitnie "skrętny".
Na przeł. Słopnickiej skonstatowaliśmy
zadziwiająco wzmożony ruch samochodowy na trasie Zalesie - Słopnice.
Wróciliśmy do zabudowań pod Cichoniem i zaczęli trawers S stoków (fajna
droga rowerowa w lecie pozwalająca ominąć Cichoń). Spotkaliśmy miejscowego
wesołka - wąsacza z laską wracającego ze spaceru w lesie, który z daleka
mierzył do nas z tej laski - o mało nie umarliśmy ze strachu biorąc go za
pijanego myśliwego;o) Ale jak się mijaliśmy pięknie nas pozdrowił, Leszek
zagaił go na temat grzybów. Trawersując S stok wpadliśmy na pomysł dojścia
spowrotem do grzbietu - więc zaczęliśmy mozolne podejście "na krechę"
stromym stokiem, w górnej części było tak stromo, że musiałem iść w zakosy,
częściowo na czworakach, chwytając się rozpaczliwie gałęzi, ale nart
powierzonych mi przez DKR nie odpiąłem i nie odepnę, tak mi dopomóż ...
Doszliśmy do szlaku zielonego tuż koło szczytu Cichonia, zjazd po śladzie
był jak marzenie. Najstromsze miejsca drogi ominęliśmy łukami po polach.
Na przełęczy pod Ostrą znów musiałem
napoić moje buty łącką śliwowicą - to była jedyna metoda , by się ich noski
odczepiły od wiązań SNS. Pierwszy raz robiłem to na Jaworzu tydzień temu i
buty jakby zasmakowały w tym - teraz regularnie przymarzają. Żeby się za
bardzo nie rozpiły następnym razem dla odmiany nasikam na nie, też powinno
poskutkować ...