Pomysł wycieczki na Wołoszyn "chodził mi po głowie" od dłuższego czasu. Dlatego zaproponowałem tę trasę Arkowi, który zapragnął wybrać się gdzieś w Tatry. Pogoda, jak to zwykle bywa zawiodła. Rano na Palenicy wiał silny wiatr, było pochmurno i zimno. No, ale spróbować zawsze trzeba. Pierwsze trudności napotkaliśmy na wiatrołomach, które przekraczają wszelką wyobraźnię. Praktycznie nie da się iść lasem. Wybraliśmy też niewygodny, ale dużo lepszy żleb. W górnej części żlebu trzeba było założyć raki. Nad żlebem udaliśmy sie w stronę Turni Nad Dziadem przez strome zbocze z kosówkami. Śniegu nie było zbyt dużo, a do tego jeszcze liczne kosówki, a więc wydawało się że niebezpieczeństwo lawiny nie jest duże. Niestety wiatr spowodował między kosówkami zaspy, które były idealnymi "zarodkami" lawin. W pewnym momencie usłyszeliśmy charakterystyczny głuchy trzask i musiałem uciekać z toru lawiny spowodowanej podcięciem śnieżnej "deski". Po tej przygodzie zmieniliśmy naszą trasę na wywiane ze śniegu żeberko. Poza tym postanowiliśmy nie schodzić zboczem Koszystej obawiając się podcięcia lawiny. Na grani niebezpieczeństwo lawiny nie istnieje, ale emocji nie brakowało. Dzięki zamgleniu i wichurze wspinaczka granią była bardziej wymagająca niż zwykle i dała mi bardzo dużo radości. Trochę żałowaliśmy braku widoków, ale dzięki temu jest powód do tego, żeby tam wrócić. Jeszcze bardziej było nam żal kiedy okazało się, że czas nie pozwala nam kontynuować wspinaczki na Wielki Wołoszyn. Zawróciliśmy z Pośredniego Wołoszyna i po śladach szczęśliwie przed zmrokiem dotarliśmy na Palenicę Białczańską. W nagrodę wymoczyliśmy się w Termach Bukowiny Tatrzańskiej. Ja spędziłem też 1.5 godziny w najlepszej na południu Polski saunie, polecam.

LP