Melduję wykonanie zadania, pierwszy ślad w sezonie 2005/2006 położony w ciężkim boju.

26.11.05 r.  zdobyliśmy z Leszkiem Pieniążkiem Pilsko (wierzchołek polski 1535 m). Podchodzilimy z przeł. Glinne (900 m, przejście graniczne) wzdłuż granicy (słowacki szlak niebieski, początkowo również polski czerwony). Na podejściu widzieliśmy sarny, jarząbka (z bliska) i jakieś małe ptaszki (małego ptaszka widziałem tez sikając w lesie ...).

Śnieg był od samej przełęczy, lepki (lekka odwilż) i słabo związany z podłożem, w rejonach szczytowych do 1 m. Moje narty są słabo poślizgliwe, nie posmarowałem ich świeczką - wiec na podejściu świetnie się sprawdziły , śnieg przykleił się do nich i miałem naturalne foki. Leszek musiał odpiąć swoje biegówki, a ja prawie do szczytu szedłem na deskach. Po pokonaniu w zakosy bardzo stromego progu weszliśmy w strefę kosówki, teren zaczął się kłaść, duło i sypało śniegiem. Leszek zwrócił mi uwagę na tworzące się stale deski śnieżne - po tąpnięciu narta śnieg w odległości kilku m pękał na długości również kilku m. Gdyby było stromej schodziły by tu mikrolawinki.

Byłem wycięty podejściem, odpiąłem narty i o mało nie wróciliśmy , a jak się okazało byliśmy jakie 150 m od polskiego wierzchołka. Osiągnęliśmy go po prawie 4 godz. podejściu, o 14.30. Ze szczytu widać było w dole schronisko na Hali Miziowej. Zaczęliśmy zjeżdżać początkowo szlakiem czarnym wzdłuż granicy do górnej stacji wyciągu narciarskiego, a potem odbiliśmy w lewo by uniknąć stromizny trasy narciarskiej. W potężne zakosy zjechaliśmy na malownicza Hale Cebulowa, skąd już dwa kroki do schroniska (15.15). Nowe schronisko piękne, w stylu „podhalańskim”, to właściwie hotel górski. Nie zastaliśmy tu żadnych narciarzy, jedynie kilku dżentelmenów
z łopatami i grupke skuterowców  snieznych.

Wypilsmy szybkie piwo i zaczeli wracać  na przełęcz szlakiem czerwonym. Najpierw trawersuje on stoki Pilska, idzie się wiec łatwo, choć ja w ogóle nie sunąłem - ze względu na nieposmarowane narty musiałem człapać. Wkrótce się ściemniło, założyliśmy czołówki, po spotkaniu ze szlakiem niebieskim na grzbiecie szl. czerwony robi się stromszy, ale ja nie miałem problemów ze zjazdem - po prostu narty mi nie jechały, na każdej miałem po 5 kg śniegu. Leszek sunął na biegówkach daleko z przodu. W końcu odpiąłem narty, śnieg nie był za głęboki i dało się iść na butach. Niżej padał deszcz ze śniegiem i to dało wreszcie znakomity poślizg, dzięki czemu ostatni, połogi odcinek trasy do parkingu pokonałem przyjemnym szusami. Przy aucie byłem o 18.10.

BS