Wycieczka pełna przygód. Pierwsza prawdziwa wyrypa narciarska. Ja szedłem na wypożyczonych w Krakowie biegówkach Salomona, żona miała swój sprzęt (w Krynicy dokonaliśmy ostatniego zakupu – kijki).

Brak doświadczenia, opieszałość i poszukiwania sklepu sportowego z kijkami sprawiły, że wyruszyliśmy stosunkowo późno, jak na te porę roku. Ok 11 wyruszyliśmy do Czarnego Potoku. Trzeba pamiętać, że w tym czasie nie było jeszcze kolejki na Jaworzynę. Mnóstwo śniegu, piękny puch, do Jaworzyny przetarte. Na szczycie byliśmy po ok. trzech godzinach. Dalej na Runek jeszcze się szło, ale ślad skręcił w stronę Pustej Wielkiej, a my nieopacznie kierując się wspomnieniem jesiennej wycieczki pomaszerowaliśmy dalej w stronę Łabowskiej zakładając pierwszy ślad. To był błąd. Na szczęście nie zapłaciliśmy za nasza naiwność wysokiej ceny, jedynie zmęczyliśmy się bardzo, najedli strachu i zgłodnieli. Za to wycieczkę wspominamy do dziś, jako wielka przygodę i nawet nasze dzieci znają te historie.

Wkrótce zapadł zmierzch, a my brnąc w śniegu, niezdarnie poruszając się na nartach błądziliśmy jeszcze dobre kilka godzin, nim dotarliśmy do schroniska. Po drodze zjedliśmy wszystko, co mieliśmy do jedzenia, odpięliśmy narty, które co i rusz czepiały się o krzaki, gałęzie przysypanych śniegiem świerków, czy wreszcie plątały nam się przy nogach bezładnie, bo jak Panom wiadomo, na nartach trzeba umieć chodzić!

Wreszcie umęczeni brnięciem po pas w śniegu ujrzeliśmy z dala nikłe światełko. Z początku nie bardzo wierzyliśmy, że dotarliśmy do celu, ale przedzierając się do przodu przez śnieżne wydmy, które wiatr usypał miedzy bukami, z radością obserwowaliśmy coraz wyraźniejszy blask.

Po kwadransie, mniej więcej, wędrówki okazało się, że to świeca zapalona w oknie schroniska. Było już po 8 wieczorem i wyłączyli agregat prądotwórczy. Powitanie jakie nam zgotowano było warte naszego wysiłku.

Na Łabowskiej wtedy można się było nieźle najeść i powiem nawet, że w żadnym innym schronisku nie jadłem tak dobrze. Po wieczerzy i opowieściach – twardy sen. Okazało się, że oprócz nas w schronisku jest tylko jeden gość. Była to dziewczyna ok. 17 l. Wyglądała w zimowej scenerii dość dziwacznie: wełniane, długie, czarne palto, glany, taka typowa zbuntowana nastolatka – nie wiem jak tam dotarła.

Na drugi dzień, po solidnym śniadaniu, wyruszyliśmy do Łabowej. Szlak nie przetarty wiodący przez piękny o tej porze roku rezerwat. Po drodze mnóstwo upadków i odpinania nart, ale już wiedzieliśmy, ze to jest to.

Dalej już obyło się bez przygód.

 

PM, 2005